Adres w sercu cz. 1 – recenzja książki.

autorka: Karolina Hejmanowska
rok wydania: 2020
strony: 600

Sądzę, że krajowy rynek książek o tematyce punkowej jest bardzo ubogi. Bo w zasadzie poza biografiami kilku kapel, żeby zliczyć punkową twórczość pisarską na spokojnie wystarczy nam palców u obu rąk. Jedną z osób, która chciałaby to zmienić jest Karolina, autorka powieści zatytułowanej „Adres w sercu”.
Początek historii stworzonej w tej książce ma miejsce 6 sierpnia 1994 roku w Jarocinie. Tak to ten pamiętny festiwal, który skończył się gigantyczną zadymą.
Może nie samo miejsce jest tutaj aż tak ważne. (Chociaż z drugiej strony co może być lepszego dla zobrazowania połowy lat dziewięćdziesiątych niż właśnie to?) Lecz to kto z kim się spotkał, bo to początek, ale determinuje to wszystko co nastąpi w przyszłości. A trzeba wiedzieć, że fabuła tej opowieści rozciągnięta jest w czasie aż na bez mała siedem lat, bo kończy się 26 maja 2001 roku – w Dzień Matki.
Bohaterami jest załoga punków z Żor, w której prym wiodą Kogut oraz Pączek, a także pewne dziewczę z Gdańska – Karolina.
Lata dziewięćdziesiąte, niektórzy lubią dodawać do tego okresu przymiotnik szalone. Bo było faktycznie cos szalonego w ostatniej dekadzie dwudziestego wieku. Autorce na kartach książki udało się to wszystko oddać w bardzo dobry, wręcz idealny sposób.
Podoba mi się też sposób nakreślenia poszczególnych bohaterów (majstersztykiem jest tutaj „dżihad przeciwko sobie” jaki w pewnym momencie ogłasza jedna z głównych postaci), każda osoba jest inna, ma swój charakter, swoje jazdy i zmory, sporo też miejsca jest poświęcone wyglądowi, strojom, fryzurom poszczególnych postaci. To ważne, a może być też pomocne gdyby ktoś zdecydował się zwizualizować to co napisała autorka. W ogóle mam wrażenie, że stworzenie tego świata wymagało sporo pracy. No właśnie, dla niektórych ten świat może brzmieć jak z jakiejś zamierzchłej epoki, chociaż właśnie mam wrażenie, że mniej więcej w okresie gdy fabuła pierwszej części „Adresu w sercu” dobiega końca, skończyła się też ta epoka w realnym świecie, nie tylko dla bohaterów książki.
Epoka gdzie zamiast fejzbuka były spotkania w jakimś ulubionym miejscu, zamiast empetrójek słuchało się muzyki z kaset, a na koncerty się chodziło całą grupą, a nie oglądało je w internecie. Oczywiście w książce jabol leje się szerokim strumieniem, pojawiają się też inne mniej legalne używki, te które odeszły już (na szczęście) w zapomnienie również, chociaż niestety po drodze niejednego zabrały ze sobą „na drugą stronę dywanu”.
Jestem kilka lat młodszy niż bohaterowie powieści, ale mniej więcej w tym czasie gdy zaczyna się ta historia zaczynałem punkować, na tyle się w to wkręciłem, że trzyma do tej pory. Dlatego z tym większym sentymentem za sprawą autorki odbyłem podróż ćwierć wieku wstecz. A dodatkowo lektura zbiegła się przypadkowo z w czasie z tym, że pożyczyłem od kumpla magnetofon i była okazja posłuchać kaset, przy okazji kilka z nich zgrywając na kompa, ale o tym może innym razem. Chociaż to też był element pozwalający wczuć się bardziej w realia o których czytałem.
Podoba mi się też zabieg wprowadzania w fabułę zespołów punkowych (i nie tylko) za sprawą cytatów utworów, rozmów o najnowszych wydawnictwach kasetowych, bywania na koncertach i tak dalej. Nazw nie będę wymieniał, bo pojawia się ich tutaj sporo. Dość ciekawy pomysł.
Rozpisuję się o tym punku w książce, a w sumie najważniejszą kwestią jest tutaj romans, sprawy miłosne, sercowe czy jak to tam jeszcze można nazwać. Ale nie takie typowe romansidło, że jest wieczna wiosna, ptaszki ćwierkają, kwiatuszki pachną. Co to to nie. Miłość rogata, maszerująca krzywo po wyboistej drodze. Czyli w sumie to też takie życiowe. No i tu wypada się zastanowić, bo nasuwa się taka refleksja, jak jakieś przypadkowe spotkanie, jedna czy druga decyzja, czasami podjęta pod impulsem chwili może zaważyć na dalszym życiu. Ale także, jak w utworze Złodziei Rowerów.  „Każde dno ma to do siebie, że może dać odbicie. Jeśli zechcesz poszybujesz! Mała chwila nieuwagi zniszczyć może wiele, jeden krok roztropny zmienia tyle samo. Ciągle wybieramy tą lub tamtą stronę. Dobrą albo złą, tak to ułożone.”
Nie chcę zdradzać treści, fabuły i tej historii, ale naprawdę jest ciekawie, do tego stopnia, że aż nie mogę się doczekać kontynuacji. A trzeba wiedzieć, że parę dni temu premierę miała druga część powieści „Adres w sercu”.
Nie ma się też co bać objętości książki, bo te 600 stron łyka się dosłownie bez popitki, a ja na przykład pochłonąłem ją na dwa razy. Wiadomo, że najbardziej lubię biografie, ale to co opisane jest w tej książce jest bardzo prawdopodobne i momentami naprawdę człowiek łapie się na myśli, że wydaje mu się, iż to wszystko gdzieś kiedyś naprawdę się mogło wydarzyć.
A do tego narracja prowadzona jest w formie jakby dziennika, gdzie kolejne rozdziały opisane są datą i miejscem gdzie akurat toczy się akcja, zatem raz jest to Śląsk (głównie Żory), a czasami Gdańsk. Autorka jako narratorka wciela się, w zależności od potrzeby w różne postaci, całkiem zgrabnie pomiędzy nimi się poruszając. Ciekawy tutaj jest sposób przedstawienia męskiego punktu widzenia. Chyba nie przypadkowo uważa się pisarzy (i pisarki przecież też) za ludzi, którzy posiadają kilka osobowości. Oczywiście należy traktować to z przymrużeniem oka. Ale wyobraźnię to na pewno trzeba mieć bujna i rozbudowaną.
No dobra, bo wyjdzie, że jakąś laurkę pochwalną piszę, ale naprawdę bardzo pozytywnie oceniam tę książkę i jestem pod dużym wrażeniem tego co w niej przeczytałem. Muszę przyznać, że nie tyle co się nie spodziewałem tego, bo po fragmentach, które wcześniej pozwolono mi udostępnić na stronie, spodziewałem się czegoś niezłego. Ale, że aż tak…
Zatem punki i punkówy, może nie do piór, bo to już nie te czasy, ale do klawiatur siadać i pisać, pisać, pisać oraz jeszcze raz pisać. Bo rynek jest głodny punkowych powieściopisarzy i powieściopisarek. Rynek jak to zabrzmiało…


Przypominam, że można przeczytać dwa udostępnione fragmenty książki:
– pierwszy;
– drugi;


5 uwag do wpisu “Adres w sercu cz. 1 – recenzja książki.

    1. Porządna lektura to i recenzja nie mogła być byle jaka. 😉 Mnie to tak wciągnęła, że całą noc nie spałem i przeczytałem chyba 370 stron. Dłużej czekałem aż mi przyślą książkę niż ją czytałem. 😀

      Polubienie

Dodaj komentarz